Roman Szewczykowski

Żelazny Kwiaciarz (1849-1901)

Chłopcy to u szewca gwoździe prostują i na ty to tramwaj staje (a na dzyń dzyń odjeżdża) – można usłyszeć po próbie spoufalenia się z zupełnie niechętną do tego osobą. O ile część tramwajowa zrozumiała jest powszechnie to gwoździe mogą już sprawić trochę trudności, mimo że kilka lat temu Rafał Jabłoński przypomniał genezę tego powiedzenia (https://www.zw.com.pl/artykul/493313.html).

Gwoździe niegdyś wykonywano ręcznie, były niezwykle kosztowne, więc je naprawiano. Któż więc miał to robić jak nie chłopcy czekający na wyzwolenie na czeladnika? Niekoniecznie w cechu Ślusarzy, Puszkarzy, Ostrogarzy i Gwoździarzy. W tym Cechu w roku 1868 wyzwolił się na czeladnika, czyli przestał być chłopcem na posyłki, Roman Szewczykowski. Zgodnie z modnymi prądami pozytywizmu postanowił służyć krajowi ciężką pracą i przepisową czteroletnią podróż zagranicę przedłużył o kolejne cztery lata. Jeśli jednak ktoś by pomyślał, że to takie przedłużenie beztroskiego okresu nauki, to by był w błędzie. Czeladnicy wówczas pracowali bardzo ciężko.

Tadeusz Łopieński w „Okruchach brązu” uzasadnia nawet surowe prawo zabraniające im porzucać stan kawalerski – musieli spać w miejscu pracy. Może nawet nie bardzo na to narzekali, gdyż dzień roboczy zaczynał się o piątej rano, a kończył o dziewiątej wieczorem. Przynajmniej latem i od wtorku do piątku. Zimą zaczynano o 6, a w każdy poniedziałek o 12. W soboty kończono o 16. Pozwalało to jednak zżyć się doskonale z majstrem i kolegami.

Po tak długiej czeladniczej podróży i pracy w Niemczech, Francji, Włoszech i Czarnogórze Szewczykowskiemu zostały kontakty, które wykorzystywał później przez całe życie. Kolekcjonował dzieła sztuki, wykładał, z Bawarii przywiózł nawet ślusarza, żeby uczył razem z nim czeladników. Kiedy pod koniec wieku w Warszawie stanął pomnik Adama Mickiewicza kwiaty balustrady zamówiono właśnie u Szewczykowskiego, obdarzonego wyjątkowym talentem do odtwarzania flory, zwanego właśnie z tej przyczyny Żelaznym Kwiaciarzem. Tego samego roku wybrano go starszym cechu Ślusarzy. Pracownię założył na Wolskiej, ożenił się z kobietą podzielającą jego zamiłowania. Joanna wspomagała męża kiedy współtworzył Muzeum Rzemieślnicze, pracowicie katalogowała zbiory. Do dziś zapisuje się przy dziełach sztuki: za katalogiem Szewczykowskiej. Kiedy została wdową kontynuowała dzieło męża, pilnowała jego spuścizny. Powołała szkołę kształcącą młodzież rzemieślniczą (wcześniej lekcje odbywały się w pracowni i w Muzeum). W akcie notarialnym spisanym po rosyjsku znalazła się w nawiasie polska nazwa – Muzeum Narodowe. Tam miała trafić (i trafiła!) kolekcja Szewczykowskiego, kiedy już to Muzeum wreszcie powstanie (Ryszard Bobrow „Początki kolekcji sztuki dekoracyjnej w Muzeum Narodowym w Warszawie” – http://muzeumpamieci.umk.pl/?p=3009).

Z pracowni na Wolskiej 46 wychodziły prawdziwe perełki, ale niestety większość nie ocalała. Część przepadła w czasie kolejnych bombardowań i powstań, resztę zniszczył obłęd twierdzenia „ornament to zbrodnia”, kiedy cudem zachowane dekoracje zwyczajnie wywożono na złom. Sporo można zobaczyć na warszawskich cmentarzach: Powązki, cmentarz ewangelicko – augsburski, cmentarz ewangelicko – reformowany to małe galerie kowalstwa artystycznego.

Kto ma ochotę przejść się śladami dzieł pracowni na Wolskiej może sięgnąć do zajmującego artykułu Małgorzaty Białostockiej „Żeliwne dekoracje w twórczości Romana Szewczykowskiego” („Ochrona Zabytków” 2006. 4). Kto chce się przekonać jak wdzięcznych miał uczniów niech zajrzy na Powązki i obejrzy wykonany przez nich nagrobek Szewczykowskich, w 2004 r. konserwowany przez Wandę Sienicką. Kto chce obejrzeć hołd oddany Starszemu Cechu Ślusarzy niech uda się na Piwną do kościoła św. Marcina i odnajdzie dekorowaną przez innych majstrów tablicę. Kto zaś lubi pobawić się w odczytywanie znaczeń niech się zastanowi, dlaczego w przestrzeni publicznej, widocznej dla każdego przechodnia na ulicy, zachowały się cztery ażurowe kraty. Jedna ozdabia wejście do Domu Matejki. Ofiarowało ją w 1904 r. Zgromadzenie Ślusarzy w Warszawie z okazji przejęcia Domu przez Muzeum Narodowe w Krakowie. Druga to brama znaleziona na lewym brzegu Wisły, a teraz stanowiąca wejście do parku im. Obwodu Praga Armii Krajowej na Grochowskiej. Trzecia to brama przykościelna w Radzyniu Podlaskim, a czwarta prowadzi na cmentarz ewangelicko – reformowany u zbiegu Żytniej i Młynarskiej. Habent sua fata monumenta…, a przecież dzieła sztuki to też pomniki, tyle, że ludzkiej twórczości.